piątek, 18 lipca 2014

Ao Haru Ride - pierwsze wrażenia

Ekranizacja shoujo, to chyba niezbyt częste, a przynajmniej nie trafiłem na zbyt wiele. Chyba jedyny sensowny romans w tym sezonie, bo z dwóch pozostałych, jeden jednak bardziej jest komedią a drugi, cóż, drugi nie wiadomo jeszcze czym jest...




Byli sobie Futaba i Tanaka-kun, dwoje cichych i dość nieśmiałych dzieciaków z gimnazjum. I się w sobie zakochali, ale żadne tego nie powiedziało, jak to dzieciaki. Pewnego dnia Futaba krzyczała, że nienawidzi chłopców, a niedługo później Tanaka zniknął... Mijają trzy lata. Bohaterka jest w liceum, w zasadzie dopiero je zaczyna. Postanawia być inna, mieć dużo koleżanek. Jakimś dziwacznym zrządzeniem losu spotyka jednak chłopaka szalenie podobnego do jej pierwszej miłości, a zarazem tak innego... Mabouchi Kou okazuje się tym Tanaką sprzed lat. Nieco dziwnym, ale szczerym, odważnym i bardzo prostolinijnym.
Tyle na razie o fabule a w zasadzie jej zaczątku. Postaci wydają się interesujące, a przynajmniej nie wprost płaskie i odrzucające.


O grafice słów parę, bo poniekąd mnie zachwyciła. A przynajmniej jest na tyle inna od większości produkcyjniaków, że aż przyjemnie się na to patrzy. I nosy, postaci mają nosy z prawdziwego zdarzenia, narysowane przyzwoicie i anatomicznie. Jedyne czego można by się czepić to dwie rybiookie dziewczyny, ale, zdarza się. Poza tym mam duże, łądne oczy, sporo spiczastych podbródków, smukłych sylwetek i delikatnych rysów twarzy co daje shoujowy feel, ale bez jakiś wyraźnych gwałtów na anatomii.
Poza tym mamy bardzo przyjemny zabieg - w scenach wspomnień mamy przyjemny, pastelowy, lekko kredkowo-akwarelowy styl, współczesne rysowane już są czystą kreską.


No to może trochę o ludziach - autorką mangi na podstawie, której to powstaje jest pani Io Sakisaka, jest to drugie jej dzieło jakie zaadaptowano, wcześniej tylko jednotomówka Hal została filmem tu recenzja Lin.
Reżyseruje Ai Yoshimura, który(a), ma na koncie póki co jedną serię, poza tym trochę odcinków Gintamy i Chu-Bra. W głównych rolach fenomenalni Maaya Uchida i Yuki Kaji, słucha się ich świetnie.
Na koniec dostajemy przyjemny ending "Blue (ブルー)" w wykonaniu Fujifabric, op dopiero w przyszłym odcinku. Za muzykę, nastrojową odpowiada prawie że debiutantka Keiko Osaki, póki co pracowała tlyklo przy serii o zboczonych okularnikach.


Zapowiada się przyjemna seria obyczajowo-romansowa, jak na razie bez idiotycznego przedramatyzowania i z ciekawymi postaciami, które MAJĄ NOSY! Welp, sam się sobie dziwię, ale oglądam.

7 komentarzy:

  1. Jeśli mówimy o typowym shoujo-romansie na podstawie mangi, to fakt, nie są one aż tak częste (bardzo rzadkie znowu też nie). Jeśli o samym shoujo... no to podejrzewam, że w każdym sezonie znajdziesz co najmniej jeden tytuł. Aczkolwiek... ja nie jestem nawet zbytnio w stanie zrozumieć na zasadzie jakich kryteriów coś jest shoujo, a coś jest shounenem (nawet nie będę wspominał o josei). Stwierdzenie np. jakim cudem Nozaki-kun dostało nalepkę shounena jest ponad moje siły.
    Co do samego Ao Haru Ride: chyba nawet spróbuję. O ile moje relacje z romansami shoujo są mocno hit-or-miss, o tyle nie jestem na tyle uprzedzony, żeby nie spróbować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie, wybacz. Pomińmy jednak josei, bo najwyraźniej moja pamięć płata mi figle i wydawało mi się, że gdzieś (anidb), kiedyś, ktoś wcisnął, że Honey and Clover to seinen (ja bym to pod josei podpisał, co zresztą anidb potwierdza jednak). My bad.

      Usuń
    2. Z tym każdym to bym nie przesadzał jednak, ale fakt faktem pojawia się to częściej niż yaoi.... Jak idzie w odcinkach to zapewne klasyfikują po nalepce na magazynie, w którym się pojawiało. Jak dla mnie Nozaki-kun jakoś mocno sie nie wyłamuje, to jednak bardziej komedia. Toradora! też jest shonenem, już bardziej dziwi mnie czemu większość cute girls doing cute things to seinen

      Usuń
  2. Od zimy 2011/2012 w każdym sezonie było jakieś shoujo, aczkolwiek spora część to były adaptacje otomege. Shoujo nie jest rzadkie, ale często się pomija, bo już sama super-różowa okładka odrzuca bardziej niż najbardziej stereotypowy shounen. Klasyfikacje są faktycznie robione po magazynie i to prawdopodobnie jest największy ból, bo naprawdę w Nozaki-kun musiałoby być zero romansu dalej, żebym uznał to bardziej za shounena niż shoujo (szczególnie biorąc pod uwagę projekt postaci).
    Toradora jest w stosunkowo niskim stopniu haremówką jednak (gdzie Nozakiego bym władował na obecną chwilę bardziej do reverse-haremu) i w większości przypadków przy Toradorze pomijają klasyfikacje (anidb nie ma, a jedna strona ma seinena, ku któremu bym się bardziej skłaniał).
    Natomiast co do 'cute girls doing cute things'... NAPRAWDĘ ? Gdzie to byś zakwalifikował ? Do shoujo ? Ty naprawdę sądzisz, że ktoś poza zepsutymi i zboczonymi facetami to ogląda ? :P
    Tak trochę bardziej serio. Shounen to nie może być, bo młodzi chłopcy nie patrzą na słodkie dziewczynki robiące słodkie rzeczy - to mało męskie. Mogłoby to ostatecznie wpaść w shoujo... ale serie tego typu, które wpadają w shoujo są 'troszkę' inne. Nie czarujmy się, anime takie jak Gochiusa, czy NNB zostały przygotowane z myślą o męskiej części widowni (mówię całkiem serio).

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez niezbyt częste ekranizacje shoujo chyba rozumiesz ekranizacje typowych romansów shoujo? Bo w tym sezonie mamy też i opisywane przez Ciebie już Sabagebu, serializowane w Nakayoshi :)
    Praktycznie co sezon znajdzie się animu dla nastolatek, ale faktycznie nie tak dużo. Może dlatego, że dziewczynki muszą chodzić do szkoły i odrabiać lekcje, a nie ślęczeć do nocy, jak trzydziestoletni bezrobotni widzowie haremówek :)
    Anonimie przede mną: o tym, czy coś jest shoujo, shounenem, seinenem czy josei decyduje magazyn, w jakim ukazywała/ ukazuje się manga. Magazyny są skierowane do konkretnych grup wiekowo-płciowych, a to, że czasem Kuroshit ukaże się w tym dla chłopców, to, cóż, zdarza się. Te cztery określenia to nie są gatunki, a właśnie grupa docelowa.
    Co do samego Ao Haru Ride, miałam się za to nie brać, ale pozytywne wrażenia innych ciągle do mnie dochodzą, więc może jednak spróbuję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba bardziej tak. Co do Sabagebu! to mój mózg chyba nie mógł się z tym pogodzić, bo cóż, trochę za dużo cycków i dupnego humoru, chyba dropnę bo za bardzo pamiętam C3-bu...
      Co do samej serii, bierz się bo przynajmniej sprawdzić warto ;)

      Usuń
  4. To też napisaliśmy, aczkolwiek dość często coś się nie pojawia w żadnym magazynie... i zaczyna się problem. Nigdy też nie twierdziłem, że to gatunek (japoński znam na tyle, żeby wiedzieć co znaczą te słowa). Nie zmienia to faktu, że w większości przypadków da się zauważyć pewne cechy charakteryzujące anime/mangę/cokolwiek kierowane do danych grup odbiorczych, co za tym idzie można określić do jakiej grupy winno trafić dane dzieło.
    Właściwie, cały mój problem polega na tym, że określenia są dyktowane nie przez grupy odbiorców, a przez magazyny gdzie się znajdują (lub kompletny random, jeśli magazyn nie zostaje znaleziony - patrz Project K).

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło jak coś od siebie napiszesz ;)